Strona główna | Mapa serwisu | English version
   

Dlaczego
Dlaczego

Dlaczego


Dlaczego zostałam Świadkiem Jehowy.

Mnie osobiście urzekła postawa Świadków Jehowy w obronie wolności religijnej i swego prawa do głoszenia o Królestwie Bożym. Zwłaszcza po roku 1914 postawa ta nabrała szczególnego znaczenia.
Kościoły chrześcijaństwa nie podjęły żadnych odważnych, chrześcijańskich kroków, żeby zapobiec wybuchowi pierwszej wojny światowej. Z powodu nacjonalistycznych różnic, które doprowadziły do wojny, podzieliły się na dwa wielkie obozy. Koniec wojny zastał je w niezgodzie; potrzebowały pojednania i odnowienia przyjaźni w dziedzinie religijnej. W układzie londyńskim podpisanym 9 maja 1915 roku przez Włochy, Wielką Brytanię, Francję i Rosję, zamieszczono klauzulę, że „Stolicy Świętej [papieżowi rzymskiemu] nie będzie wolno interweniować drogą dyplomatyczną w sprawach pokoju lub kwestii wynikłych na skutek wojny”. Proniemieckiego Watykanu nie dopuszczono więc do żadnego udziału w redagowaniu wersalskiego traktatu pokojowego z roku 1919, który 13 października owego roku ratyfikowała wymagana liczba zainteresowanych rządów. W tymże traktacie pokojowym znalazł się między innymi Statut Ligi Narodów.
 W celu ratowania pozorów splamione krwią kościoły chrześcijaństwa, przedtem aktywnie popierające wojnę, podczas której członkowie tych kościołów walczyli ze swymi współwyznawcami, opowiedziały się za proponowaną Ligą Narodów, ponieważ zachwalano ją jako międzynarodową organizację mającą zapewnić światu pokój i bezpieczeństwo.
 Kościół anglikański poparł Ligę Narodów, jako że jego religijnym zwierzchnikiem był król Wielkiej Brytanii, która wniosła projekt i była główną podporą Ligi. Poparły ją również kościoły kanadyjskie, które ślubowały wierność monarsze Wielkiej Brytanii. W sprzymierzonych Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej podobnie postąpiła Federalna Rada Kościołów Chrystusowych w Ameryce, międzywyznaniowa organizacja, w której skład wchodzili przedstawiciele różnych wyznań protestanckich.      Dnia 18 grudnia 1918 roku Rada przesłała na ręce prezydenta Ameryki uchwaloną wcześniej deklarację i wezwała go do poparcia Ligi. W deklaracji tej powiedziano między innymi:
Liga taka jest nie tylko instytucją polityczną; jest raczej politycznym wyrazem Królestwa Bożego na ziemi (...). Kościół może użyczyć ducha dobrej woli, bez którego żadna Liga Narodów nie zdoła się ostać (...). Liga Narodów tkwi swymi korzeniami w Ewangelii. Podobnie jak Ewangelia, ma ona na celu „pokój na ziemi, dobrą wolę wobec ludzi”.
 Zalecając i popierając Ligę Narodów jako „polityczny wyraz Królestwa Bożego na ziemi”, Federalna Rada Kościołów amerykańskich działała wbrew temu, co w roku 33 n.e. oświadczył pod groźbą kary śmierci Jezus Chrystus, gdy go przesłuchiwał namiestnik rzymski Poncjusz Piłat: „Moje królestwo nie należy do tego świata. Gdyby tak było, naśladowcy moi walczyliby, aby mię uchronić od aresztowania przez Żydów. Mój królewski autorytet pochodzi skądinąd” (Jana 18:36, New English Bible). Uznając Ligę Narodów za „polityczny wyraz Królestwa Bożego na ziemi”, członkowie Federalnej Rady Kościołów amerykańskich w rzeczywistości uznali namiastkę „Królestwa Bożego na ziemi”. Kler chrześcijaństwa przyjął z zadowoleniem ratyfikowanie w dniu 13 października 1919 roku, przez wymaganą liczbę państw, wersalskiego traktatu pokojowego, wskutek czego powstała Liga Narodów. W rzeczywistości Liga podjęła działalność 10 stycznia 1920 roku, gdy wszyscy sygnatariusze dokonali w Paryżu formalnej wymiany dokumentów ratyfikacyjnych. Jednakże Świadkowie Jehowy nie uznali tego tak zwanego „politycznego wyrazu Królestwa Bożego na ziemi”.      

A czym zajęli się Świadkowie Jehowy?
Pierwsze większe zgromadzenie po wojnie odbyło się w dniach od 1 do 8 września 1919 roku w Cedar Point w stanie Ohio. W wykładzie  zatytułowanym „Nadzieja dla udręczonej ludzkości”, J. F. Rutherford wyjaśnił, że problemy rodzaju ludzkiego zostaną rozwiązane przez mesjańskie Królestwo Boże, i wykazał, iż Liga Narodów (powoływana właśnie do życia przy pełnym poparciu duchowieństwa) wcale nie jest politycznym wyrazem Królestwa Bożego.

„Przemówienie   do współpracowników”, wygłoszone przez brata Rutherforda pobudziło tysiące chrześcijan do gorliwego głoszenia:
„Otwierają się przed tobą drzwi nowych możliwości, wejdź więc przez nie jak najprędzej. Wyruszając do tej pracy, pamiętaj, że nie jesteś zwykłym agentem rozprowadzającym jakieś czasopismo, ale ambasadorem Króla królów i Pana panów, w ten zaszczytny sposób zwiastującym ludziom nadchodzący Złoty Wiek, chwalebne Królestwo naszego Pana i Mistrza, Królestwo, którego wyglądali prawdziwi chrześcijanie i o które modlili się przez wieki” (zob. Obj. 3:8). Kiedy mówca zapytał, kto chciałby wziąć udział w tej działalności, słuchacze zareagowali z zachwycającym entuzjazmem — 6000 obecnych powstało z miejsc jak jeden mąż. W następnym roku do służby polowej wyruszało ponad 10 000 osób. Zgromadzenie zjednoczyło jego uczestników i natchnęło ich zapałem do rozgłaszania ewangelii o Królestwie Bożym.

Trzy lata później a więc w roku 1922 na zgromadzeniu w Cedar Point wyraźnie uwypuklono ich misję: „Misją chrześcijanina na ziemi (...) jest głoszenie orędzia o sprawiedliwym Królestwie Pana, które zapewni błogosławieństwa całemu wzdychającemu stworzeniu”. Dzieło rozgłaszania wieści o Królestwie nabierało ogromnego rozmachu i miało objąć swym zasięgiem cały świat. W owym roku dawaniem świadectwa zajęło się ponad 17 000 gorliwych  głosicieli w 58 krajach. W  początkowym okresie XX wieku
duchowni katoliccy i protestanccy nie mogli przejść do porządku dziennego nad tym, że  Badacze Pisma Świętego później znani jako Świadkowie Jehowy śmiało i odważnie demaskowali niebiblijne pochodzenie ich nauk. Zakazywali parafianom przyjmowania literatury rozprowadzanej przez Badaczy Pisma Świętego i nierzadko starali się nakłonić władze do położenia kresu działalności tego wyznania. Duchowni różnych wyznań protestanckich utworzyli tak zwany Alians Ewangeliczny. Próby zdyskredytowania Świadków Jehowy popchnęły duchownych do utworzenia w różnych krajach grup Akcji Katolickiej. Stosowanie przemocy wobec Świadków Jehowy przez przywódców religijnych wzrosło w latach 30-tych XX wieku ,kiedy przez Europę przeszła fala nacjonalizmu.
W roku 1939 zwolennicy katolickiego księdza Charlesa Coughlina zagrozili, że przerwą zgromadzenie Świadków Jehowy, które miało się odbyć w Madison Square Garden w Nowym Jorku. Zawiadomiono policję. Dnia 25 czerwca  Rutherford wygłosił wykład „Rząd i pokój”, zwracając się do przeszło 18 000 osób zebranych w tej sali oraz do międzynarodowej rzeszy radiosłuchaczy. Kiedy zaczął przemawiać, na balkon wtargnęło około 200 katolików i nazistów, którym przewodzili księża katoliccy. Na dany sygnał podnieśli okropny hałas, wrzeszcząc: „Heil Hitler!” i „Viva Franco!” Ciskali najróżniejsze przekleństwa i groźby i rzucali się na wielu porządkowych, usiłujących przywrócić ład. Nie zdołali jednak przerwać programu. Brat Rutherford dobitnie i bez lęku kontynuował przemówienie. Kiedy tumult się nasilił, mówca oświadczył: „Spójrzcie, naziści i katolicy chcieliby dziś przerwać to zgromadzenie, ale dzięki łasce Bożej to im się nie uda”. Publiczność raz po raz wyrażała aprobatę dla jego słów burzliwymi oklaskami. Cała ta wrzawa utrwaliła się na nagraniu, którego przy tej okazji dokonywano, w związku z czym usłyszeli ją ludzie w wielu krajach świata.
Jednakże gdziekolwiek było to możliwe, kler katolicki jak za czasów inkwizycji posługiwał się państwem, by gnębić każdego, kto się ośmielił kwestionować nauki i praktyki Kościoła.
     Duchowieństwo znalazło chętnego sprzymierzeńca w Adolfie Hitlerze. W roku 1933 — tym samym, w którym podpisano konkordat między Watykanem a nazistowskimi Niemcami — Hitler wszczął akcję zmierzającą do wytępienia Świadków Jehowy w tym kraju. W roku 1935 w całym państwie zostali oni wyjęci spod prawa.
W niemieckiej gazecie Der Deutsche Weg (wydawanej w Łodzi) z 29 maja 1938 roku pewien ksiądz katolicki napisał: „Istnieje teraz jeden kraj na świecie, w którym tak zwani (...) Badacze Pisma Świętego [Świadkowie Jehowy] są zakazani. Tym krajem są Niemcy! (...) Kiedy Adolf Hitler doszedł do władzy, a episkopat niemiecki powtórzył swą prośbę, Hitler powiedział: ‚Ci tak zwani Poważni Badacze Pisma Świętego [Świadkowie Jehowy] to wichrzyciele; (...) uważam ich za szarlatanów; nie ścierpię, by ten amerykański sędzia Rutherford w taki sposób oczerniał katolików niemieckich; rozwiązuję (...) [organizację Świadków Jehowy] w Niemczech’” (kursywa nasza).
Czy o podjęcie takich działań zabiegał tylko niemiecki episkopat katolicki? Jak donosi gazeta Oschatzer Gemeinnützige z 21 kwietnia 1933 roku, dzień wcześniej (20 kwietnia) w audycji radiowej pastor ewangelicki Otto mówił o „ścisłej współpracy” niemieckiego Kościoła ewangelickiego w Saksonii z przywódcami politycznymi narodu, po czym oznajmił: „Pierwszym owocem tej współpracy jest wydany w dniu dzisiejszym w Saksonii zakaz działalności Międzynarodowego Stowarzyszenia Poważnych Badaczy Pisma Świętego [Świadków Jehowy] i podległych mu organizacji”.
Następnie w państwie hitlerowskim rozpoczęły się prześladowania chrześcijan — jedne z najbardziej barbarzyńskich, o jakich donosi historia. Tysiące Świadków Jehowy — z Niemiec, Austrii, Polski, Czechosłowacji, Holandii, Francji i innych krajów — wtrącono do obozów koncentracyjnych. Spotkali się tam z niewyobrażalnym wprost okrucieństwem i sadyzmem. Nierzadko obrzucano ich wyzwiskami, kopano, a później zmuszano, by na oczach rechoczących strażników całymi godzinami robili przysiady, podskakiwali albo się czołgali, aż zemdleli lub padli z wyczerpania. Niektórzy musieli w środku zimy stać na dziedzińcu nago lub ledwo odziani. Wielu chłostano, dopóki nie utracili przytomności, a ich plecy nie zalały się krwią. Innych wykorzystywano jako króliki doświadczalne w eksperymentach medycznych. Jeszcze innym związywano z tyłu ręce i wieszano za nadgarstki. Chociaż byli osłabieni z niedożywienia i lekko ubrani, musieli przez wiele godzin ciężko pracować na mrozie, a zamiast łopat czy innych narzędzi często używali gołych rąk. W ten sposób traktowano zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Mieli od kilkunastu do siedemdziesięciu kilku lat. Ich oprawcy złorzeczyli Jehowie.
Usiłując złamać ducha Świadków, komendant obozu w Sachsenhausen kazał jednego z nich, młodego Augusta Dickmanna, rozstrzelać w obecności pozostałych więźniów. Świadkom Jehowy polecono stać w pierwszych rzędach, by wszystko dokładnie widzieli. Po egzekucji reszcie więźniów pozwolono się rozejść, a Świadkom Jehowy kazano pozostać. Komendant zapytał z wielkim naciskiem: ‛Kto zdecydował się teraz podpisać oświadczenie?’ Chodziło o oświadczenie deklarujące wyrzeczenie się wiary i gotowość wstąpienia do wojska. Żaden z 400 Świadków nie zareagował. Potem dwóch wystąpiło z szeregu. Nie, nie po to, by złożyć podpis — chcieli anulować oświadczenia podpisane rok wcześniej.
Podobną presję wywierano na Świadków w Buchenwaldzie. Hitlerowski oficer Rödl ostrzegł ich: „Jeżeli ktoś z was będzie się wzbraniał walczyć przeciw Francji lub Anglii, wszyscy pożegnacie się z życiem!” Przy bramie czekały dwie uzbrojone po zęby kompanie SS. Żaden ze Świadków nie uległ. Zaczęto ich okrutnie maltretować, ale nie spełniono groźby oficera. Wszyscy dobrze wiedzieli, że chociaż Świadkowie wykonają niemal każdą pracę przydzieloną im w obozie, to jednak nawet karani głodówką albo dodatkową pracą, stanowczo odmówią zrobienia czegokolwiek, co by wspierało wojnę albo było wymierzone przeciwko współwięźniowi.
Brak słów, by opisać to, co przeszli. Rodzicom odbierano dzieci. Rozdzielano małżonków i niektórzy nigdy już się nie zobaczyli. Martin Pötzinger został aresztowany krótko po ślubie i zabrany do osławionego obozu w Dachau, a potem do Mauthausen. Jego żonę, Gertrud, uwięziono w Ravensbrück. Nie widzieli się dziewięć lat. Przypominając sobie przeżycia z Mauthausen, Martin Pötzinger napisał: „Gestapo wszelkimi sposobami usiłowało złamać naszą wiarę w Jehowę. Próbowali wszystkiego: głodowych racji żywnościowych, udawania przyjaźni, brutalnego traktowania, karceru, wieszania na trzymetrowym słupie za ręce wykręcone do tyłu, chłosty i innych rzeczy, zbyt podłych, by je wymieniać”. Martin Pötzinger pozostał jednak wierny Jehowie. Świadków Jehowy wtrącano do obozów koncentracyjnych nie dlatego, że byli przestępcami. Kiedy oficerowie chcieli zostać ogoleni, powierzali brzytwę któremuś ze Świadków, bo wiedzieli, że żaden nie użyje tego narzędzia do wyrządzenia komuś krzywdy. Gdy esesmani z obozu zagłady w Oświęcimiu potrzebowali kogoś do sprzątania w domu albo opieki nad dziećmi, wybierali Świadków, gdyż zdawali sobie sprawę, że nie będą próbowali ich otruć ani uciec. A kiedy pod koniec wojny ewakuowano obóz w Sachsenhausen, strażnicy umieścili wóz ze swymi łupami w środku kolumny Świadków. Dlaczego? Ponieważ wiedzieli, że ich nie okradną.
Świadkowie Jehowy byli więzieni za swą wiarę. Wielokrotnie obiecywano im wolność, jeśli tylko podpiszą oświadczenie o wyrzeczeniu się swych przekonań. Esesmani stosowali wszelkie możliwe środki, by ich do tego namówić lub zmusić. Ogromnie im na tym zależało.
Poza nielicznymi wyjątkami Świadkowie wykazali się niezłomną prawością. Cierpieli ze względu na swą lojalność wobec Jehowy i oddanie dla imienia Chrystusa. Wytrwali pomimo przeraźliwych tortur. Nie dość na tym — zdołali zachować jednoczącą ich więź duchową.
Nie starali się za wszelką cenę ocalić własnej skóry. Okazywali sobie wzajemnie ofiarną miłość. Kiedy któryś słabł, pozostali dzielili się z nim własnymi skąpymi racjami żywnościowymi. Pozbawieni wszelkiej opieki medycznej, sami serdecznie troszczyli się jedni o drugich.
Chociaż prześladowcy usilnie starali się temu przeszkodzić, Świadkowie otrzymywali materiały do studiowania Biblii — przekazane ustnie przez napływających więźniów, ukryte w paczkach z zewnątrz, nawet schowane w drewnianej nodze nowego współwięźnia albo dostarczone jeszcze innymi sposobami w czasie pracy poza obozem. Z rąk do rąk wędrowały kopie, które niekiedy wykonywano potajemnie na maszynach w biurze kierownictwa obozu. Czasami w obozie organizowano zebrania chrześcijańskie, choć wiązało się to z ogromnym niebezpieczeństwem.
Nawet tam, w obozach koncentracyjnych, Świadkowie nie przestawali głosić, że jedyną nadzieją dla ludzkości jest Królestwo Boże. Dzięki zorganizowanej działalności dobrą nowinę usłyszało tysiące więźniów Buchenwaldu. Na początku roku 1943 w obozie w Neuengamme pod Hamburgiem starannie zaplanowano i przeprowadzono kampanię głoszenia. Przygotowano karty świadectwa w rozmaitych językach używanych przez więźniów. Starano się dotrzeć do każdego z nich. Z zainteresowanymi systematycznie studiowano Biblię. Świadkowie głosili tak gorliwie, że niektórzy więźniowie polityczni narzekali: „Gdziekolwiek pójdziesz, wszędzie mówią o Jehowie!” Kiedy z Berlina przyszły rozkazy, by osłabić wiarę Świadków przez rozproszenie ich wśród więźniów, w gruncie rzeczy umożliwiono im dotarcie ze świadectwem do większej liczby osób.
Bratanica francuskiego generała Charlesa de Gaulle’a tak napisała po uwolnieniu z Ravensbrück o przeszło 500 kobietach będących wiernymi Świadkami: „Szczerze je podziwiam. Były różnej narodowości: niemieckiej, polskiej, rosyjskiej, czeskiej i znosiły ogromne cierpienia z powodu swych wierzeń. (...) Wszystkie odznaczały się niesłychaną odwagą i swą postawą w końcu zdobyły szacunek nawet u funkcjonariuszy SS. Mogły być natychmiast zwolnione, gdyby się wyrzekły swej wiary. One jednak nie rezygnowały z oporu; udawało im się nawet przemycać do obozu książki i traktaty”.
Świadkowie tak jak Jezus dowiedli, że zwyciężyli świat, który chciał ich ukształtować na swą modłę (Jana 16:33). W książce New Religious Movements: A Perspective for Understanding Society (Nowe prądy religijne: szansa na zrozumienie społeczeństwa) Christine King pisze o nich: „Świadkowie Jehowy rzucili wyzwanie totalitarnej koncepcji nowego społeczeństwa i właśnie to wyzwanie, jak również nieustępliwe obstawanie przy nim, wyraźnie niepokoiło budowniczych nowego ładu. (...) Stare, wypróbowane metody prześladowań — tortury, więzienie, wyszydzanie — nie nawróciły ani jednego Świadka na stronę nazistów, a w gruncie rzeczy godziły rykoszetem w samych ciemięzców. (...) Jedni i drudzy powoływali się na swą lojalność i toczyła się między nimi zacięta walka, zwłaszcza że hitlerowcy, dysponujący przewagą fizyczną, byli pod wieloma względami mniej pewni siebie, słabiej utwierdzeni w swych poglądach, mniej przekonani o przetrwaniu swej 1000-letniej Rzeszy. Świadkowie nie mieli żadnych wątpliwości co do podstaw swojej wiary, gdyż jej korzenie sięgają czasów Abla. Kiedy naziści musieli zwalczać opozycję i przekonywać własnych stronników, często zapożyczając słownictwo i pojęcia z sekt chrześcijaństwa, Świadkowie byli pewni, że ich współwyznawcy zachowają całkowitą, niezachwianą lojalność aż do śmierci” (wydanie z roku 1982). Po drugiej wojnie światowej na wschodzie Czechosłowacji kler w dalszym ciągu podżegał do prześladowania Świadków Jehowy. Pod rządami hitlerowców oskarżał ich o to, że są komunistami, a teraz obwiniał ich o występowanie przeciwko władzy komunistycznej. Zdarzało się, że z poduszczenia księży nauczyciele wysyłali ze szkoły setki uczniów, by obrzucali kamieniami Świadków chodzących od domu do domu.
Podobnie w roku 1947 księża katoliccy podburzali ludność przeciwko Świadkom w Santa Ana w Salwadorze. W czasie cotygodniowego studium Strażnicy jacyś chłopcy zaczęli przez otwarte drzwi wrzucać do środka kamienie. Potem nadciągnęła procesja z księżmi na czele. Niektórzy ludzie nieśli pochodnie, inni trzymali obrazy. „Niech żyje Matka Boska! Śmierć Jehowie!” — krzyczeli. Przez jakieś dwie godziny obrzucali budynek kamieniami.
W połowie lat czterdziestych również w kanadyjskiej prowincji Quebec Świadkowie Jehowy spotkali się z nader brutalnym traktowaniem zarówno ze strony tłumów podjudzonych katolików, jak i urzędników państwowych. Delegacje z pałacu biskupa codziennie składały wizyty na komendzie policji, domagając się zrobienia ze Świadkami porządku. Przed aresztowaniami często widziano, jak policjanci wychodzą tylnymi drzwiami z kościoła. W roku 1949 w Joliette katoliccy awanturnicy wypędzili z miasta misjonarzy Świadków Jehowy.
Ale nie wszystkim mieszkańcom Quebecu się to podobało. Dzisiaj przy jednej z głównych arterii w Joliette stoi piękna Sala Królestwa Świadków Jehowy. Tutejsze seminarium duchowne zamknięto, a jego budynek wykupiło państwo i przekształciło w szkołę publiczną. Z kolei w Montrealu Świadkowie Jehowy urządzali wielkie zgromadzenia międzynarodowe. W roku 1978 na jedno z nich przybyło aż 80 008 osób.
Niemniej Kościół katolicki chwyta się wszelkich możliwych metod, by nie wypuścić ludzi ze swego żelaznego uścisku. Wywierając presję na urzędników państwowych we Włoszech, dopilnował, by w roku 1949 wydalono z tego kraju misjonarzy Świadków Jehowy, a w latach pięćdziesiątych starał się w miarę możności doprowadzić do cofnięcia zezwoleń na zgromadzenia. Mimo to liczba Świadków Jehowy we Włoszech stale rosła i w roku 1992 działało tam ponad 190 000 ewangelizatorów.
Duchowieństwo w Hiszpanii podobnie jak za czasów inkwizycji trudniło się składaniem donosów, a brudną robotę zostawiało państwu. Na przykład gdy w roku 1954 arcybiskup Barcelony podjął krucjatę przeciw Świadkom, duchowni wykorzystywali ambony, szkoły i radio, by doradzać ludziom, że jeśli zajdą do nich Świadkowie, powinni zaprosić ich do środka, a potem szybko wezwać policję.
Księża obawiali się, że Hiszpanie mogliby się dowiedzieć, co naprawdę mówi Biblia, i nawet zacząć o tym opowiadać innym. Kiedy w roku 1960 Manuel Mula Giménez został uwięziony w Granadzie za „przestępstwo” polegające na zapoznawaniu ludzi z Biblią, kapelan więzienny (ksiądz katolicki) kazał usunąć z biblioteki jedyny egzemplarz tej Księgi. Manuelowi zabrano też Ewangelie, które pożyczył mu współwięzień. Ale obecnie mieszkańcy tego państwa mają już dostęp do Biblii, toteż sami mogą się przekonać, czego naucza. W roku 1992 blisko 90 000 osób oddawało tam cześć Jehowie w charakterze Jego Świadków.
W Dominikanie duchowieństwo współpracowało z dyktatorem Trujillo, by przez niego osiągać swoje cele, a on z kolei posługiwał się klerem do realizowania własnych. Po ukazaniu się w roku 1950 artykułów prasowych, w których księża rzucali oszczerstwa na Świadków Jehowy, nadzorca Biura Oddziału Towarzystwa Strażnica został wezwany przez Ministra Spraw Wewnętrznych i Policji. Czekając przed jego gabinetem, widział wchodzących i wychodzących dwóch jezuitów. Zaraz potem poproszono go do środka i zdenerwowany minister odczytał mu dekret zakazujący Świadkom Jehowy prowadzenia działalności. Kiedy w roku 1956 na krótko uchylono zakaz, duchowieństwo na nowo zaczęło zniesławiać Świadków w radiu i w prasie. Aresztowano całe zbory i nakazywano ich członkom podpisywać oświadczenia, że wyrzekają się wiary i obiecują powrócić na łono Kościoła katolickiego. Gdy odmawiali, bito ich, kopano, chłostano i masakrowano im twarze kolbami karabinów. Nie ugięli się jednak, a ich szeregi się pomnażały.
Do aktów przemocy doszło też w Sucre w Boliwii. W roku 1955 zgraja chłopców z katolickiego seminarium Sagrado Corazón otoczyła miejsce, w którym odbywało się zgromadzenie Świadków Jehowy, i wrzeszcząc, rzucała kamieniami. Z budynku kościelnego stojącego naprzeciwko zachęcano przez megafon wszystkich katolików, by bronili Kościoła i „Najświętszej Marii Panny” przed „protestanckimi heretykami”. Biskup i księża próbowali osobiście przerwać zgromadzenie, ale policja wyprosiła ich z sali.
Rok wcześniej na zgromadzeniu Świadków Jehowy w Riobambie w Ekwadorze jednym z punktów programu był wykład publiczny „Czy warto okazywać miłość w samolubnym świecie?” Ale pewien jezuita podburzył katolików, namawiając ich do przerwania zgromadzenia. Toteż podczas wykładu dały się słyszeć okrzyki motłochu: „Niech żyje Kościół katolicki!”, „Precz z protestantami!” Warto nadmienić, że policjanci z szablami w rękach powstrzymywali napastników. Ci jednak obrzucili kamieniami miejsce zgromadzenia, a potem budynek, w którym mieszkali misjonarze.
W prześladowaniach Świadków wiodą prym duchowni katoliccy, ale nie tylko oni ich gnębią. Kler greckiego Kościoła prawosławnego, działający na nieco mniejszym obszarze, przejawia w stosunku do nich równą zaciekłość i używa takich samych metod. Podobnym duchem pała też wielu duchownych protestanckich, zwłaszcza gdy widzą, że może im to ujść bezkarnie. Na przykład w Indonezji przewodzili rozjuszonym tłumom, które wdzierały się do domów prywatnych w czasie prowadzenia studiów biblijnych i okrutnie biły obecnych tam Świadków Jehowy. W pewnych krajach afrykańskich usiłowali nakłonić urzędników do wydalenia Świadków Jehowy albo do zabronienia im rozmawiania z ludźmi o Słowie Bożym. Chociaż w innych sprawach duchowni katoliccy i protestanccy miewają rozbieżne poglądy, to jednak przeciw Świadkom Jehowy tworzą zgodny front. Niekiedy nawet jednoczą siły, próbując nakłonić władze do położenia kresu działalności Świadków. Również wyznania niechrześcijańskie — tam, gdzie kształtują życie społeczeństwa — często posługują się władzami państwowymi, aby uniemożliwić ludziom poznawanie nauk mogących zrodzić w nich wątpliwości co do religii przodków.
Niekiedy te wyznania niechrześcijańskie sprzymierzają się z rzekomymi chrześcijanami i wspólnie knują intrygi w celu utrzymania religijnego status quo. Na początku lat pięćdziesiątych w Dekinie w Dahomeju (obecnie Benin) kapłan fetyszystyczny oraz ksiądz katolicki ukartowali wspólnie, że skłonią urzędników do stłumienia działalności Świadków Jehowy. Posunęli się do spreparowania zarzutów obliczonych na wzbudzenie wrogich uczuć wobec Świadków. Oskarżyli ich, że podżegają ludzi do buntu przeciw rządowi, że nie płacą podatków, że przez nich fetysze nie dają deszczu, a modlitwy kapłana pozostają bez odpowiedzi. Wszyscy ci przywódcy religijni obawiali się, iż wierni mogliby się dowiedzieć czegoś, co uwolniłoby ich od przesądów i życia w ślepym posłuszeństwie.
Jednakże w wielu okolicach wpływy kleru stopniowo maleją. Obecnie duchowieństwo nie zawsze może liczyć na wsparcie policji w szykanowaniu Świadków. Kiedy w roku 1986 w greckim mieście Larisa ksiądz prawosławny podburzył tłum, usiłując przerwać zgromadzenie Świadków Jehowy, prokurator okręgowy oraz duży oddział policji wystąpili w ich obronie. Czasami akty nietolerancji religijnej dość bezwzględnie demaskuje również prasa.
Niemniej w wielu stronach świata prześladowania wybuchają jeszcze z innych powodów. Jeden z nich wiąże się ze stosunkiem Świadków Jehowy do symboli narodowych.
       Świadkowie Jehowy często musieli zajmować zdecydowane stanowisko w kwestii ceremonii patriotycznych. Po raz pierwszy problem ten wypłynął w nazistowskich Niemczech. Hitler próbował narzucić Niemcom dryl wojskowy, wprowadzając obowiązkowe pozdrowienie „Heil Hitler!” Jak donosił Björn Hallström, dziennikarz szwedzki pracujący w BBC, Świadkowie Jehowy w nazistowskich Niemczech byli aresztowani najczęściej pod zarzutem „odmowy oddawania honorów fladze oraz wypowiedzenia hitlerowskiego powitania”. Wkrótce także inne państwa zaczęły wymagać od każdego obywatela składania hołdu sztandarowi. Świadkowie Jehowy tego nie czynili — nie z powodu nielojalności, lecz ze względu na chrześcijańskie sumienie. Do flagi odnoszą się z szacunkiem, ale pozdrawianie jej uznają za akt uwielbienia.
W Niemczech na początku ery nazistowskiej uwięziono około 1200 Świadków za to, że nie chcieli używać hitlerowskiego powitania ani odstąpić od swej chrześcijańskiej neutralności. Nieco później w USA znęcano się nad tysiącami naszych braci za odmowę pozdrawiania flagi amerykańskiej. W tygodniu od 4 listopada 1935 roku w Canonsburg w stanie Pensylwania zbito w kotłowni szkolnej kilkoro dzieci, ponieważ nie oddały honorów sztandarowi. Z tego samego powodu zwolniono z pracy w tej szkole nauczycielkę Grace Estep. W Minersville w Pensylwanii 6 listopada odmówili złożenia hołdu fladze William i Lillian Gobitas, za co zostali wyrzuceni ze szkoły. Ich ojciec sądownie ubiegał się o przywrócenie im praw uczniowskich. Sąd pierwszej i drugiej instancji wydał orzeczenie na korzyść Świadków Jehowy. Jednakże w 1940 roku, gdy naród stanął u progu wojny, sprawa Okręg Szkolny Minersville przeciw Gobitis trafiła do Sądu Najwyższego USA, który stosunkiem głosów 8 do 1 poparł obowiązek pozdrawiania sztandaru w szkołach publicznych. Pociągnęło to za sobą lawinę prześladowań Świadków Jehowy w całym kraju.
Brutalne ataki na Świadków zdarzały się tak często, że Eleanor Roosevelt (żona prezydenta) apelowała do społeczeństwa o zaprzestanie napaści. Dnia 16 czerwca 1940 roku wyższy urzędnik Ministerstwa Sprawiedliwości Francis Biddle wyraźnie wspomniał w ogólnokrajowej audycji radiowej o bestialskim traktowaniu Świadków i zapowiedział, że takie wykroczenia nie będą tolerowane. Nie zahamowało to jednak fali prześladowań.
W każdej możliwej sytuacji — na ulicy, w pracy, podczas służby od domu do domu — podsuwano Świadkom flagi z żądaniem, żeby je pozdrowili, bo w przeciwnym razie spotka ich coś złego. Pod koniec roku 1940 Rocznik Świadków Jehowy donosił: „Kler i Legion Amerykański [związek kombatantów] posługując się motłochem, który wziął prawo w swoje ręce, wyrządził trudne do opisania krzywdy. Świadków Jehowy napadano, bito, porywano, wypędzano z miast, hrabstw i stanów, oblewano smołą i tarzano w pierzu, zmuszano do picia rycyny, związywano razem i pędzono ulicami jak bydło, kastrowano i okaleczano na inne sposoby. Rozwścieczone tłumy wyszydzały i znieważały Świadków; więziono ich całymi setkami bez oficjalnego oskarżenia i trzymano w odosobnieniu, odmawiając prawa do kontaktowania się z krewnymi, przyjaciółmi czy prawnikami. Setki innych przetrzymywano w tak zwanych aresztach prewencyjnych, niektórych zastrzelono pod osłoną nocy, drugim grożono powieszeniem i bito do utraty przytomności. Motłoch dopuszczał się najrozmaitszych aktów przemocy. Z wielu osób zdzierano ubranie, zabierano im Biblie i inne publikacje, by je potem publicznie spalić, niszczono im i palono samochody, przyczepy mieszkalne, domy i miejsca zgromadzeń (...) Często się zdarzało, że podczas procesów toczących się w miejscowościach, gdzie rządził motłoch, atakowano i bito w sądach zarówno prawników, jak i świadków. Gdy dochodziło do napaści, urzędnicy państwowi prawie zawsze przyglądali się temu z założonymi rękami i odmawiali pomocy, a nieraz przedstawiciele prawa uczestniczyli w takich akcjach albo wręcz im przewodzili”. W USA w latach 1940-1944 odnotowano ponad 2500 napadów wzburzonego tłumu na Świadków Jehowy.
Ponieważ pod koniec lat trzydziestych i na początku czterdziestych w USA i Kanadzie wyrzucono ze szkół sporo dzieci Świadków Jehowy, więc aby umożliwić im kształcenie się, trzeba było założyć własne szkoły. Nazywano je Szkołami Królestwa.
Również w innych krajach surowo prześladowano Świadków za odmowę pozdrawiania lub całowania symboli narodowych. W roku 1959 w Kostaryce dzieciom Świadków Jehowy zabroniono uczęszczania do szkoły, gdyż uchylały się od tego, co prawo określało mianem „oddawania czci symbolom narodowym”. Z podobnym traktowaniem spotkały się w roku 1984 dzieci Świadków w Paragwaju. W roku 1959 Sąd Najwyższy na Filipinach orzekł, że dzieci Świadków Jehowy pomimo ich przekonań religijnych wolno zmuszać do oddawania honorów fladze. Niemniej tamtejsze władze szkolne na ogół współpracowały ze Świadkami, dzięki czemu ich dzieci mogły uczęszczać do szkoły, nie gwałcąc sumienia. W roku 1963 w Liberii (Afryka Zachodnia) władze oskarżyły Świadków o nielojalność wobec państwa. Siłą przerwano zgromadzenie w Gbarndze i zażądano od wszystkich obecnych — zarówno Liberyjczyków, jak i obcokrajowców — ślubowania wierności fladze narodowej. W roku 1976 w sprawozdaniu zatytułowanym „Świadkowie Jehowy na Kubie” doniesiono, że w ciągu poprzednich dwóch lat wtrącono do więzienia około tysiąca matek i ojców, ponieważ ich dzieci nie pozdrawiały flagi.
Nie wszyscy popierali stosowanie takich represji wobec ludzi, którzy ze względu na sumienie z szacunkiem odmawiali uczestniczenia w ceremoniach patriotycznych. W tygodniku The Open Forum, publikowanym przez Południowokalifornijski Oddział Amerykańskiego Związku Swobód Obywatelskich, napisano w roku 1941: „Najwyższy czas, żebyśmy się opamiętali, jeśli chodzi o pozdrawianie flagi. Świadkowie Jehowy nie są nielojalnymi Amerykanami. (...) Nie mają w zwyczaju łamać prawa, przeciwnie — prowadzą przyzwoite, porządne życie, wnosząc swój wkład w pomyślność ogółu”. W roku 1976 pewien argentyński dziennikarz otwarcie oświadczył na łamach gazety Herald, wydawanej w Buenos Aires: „Wierzenia [Świadków] stanowią kamień obrazy jedynie dla tych, którzy uważają, że patriotyzm nie tyle wypływa z serca, ile polega głównie na wymachiwaniu flagą i śpiewaniu hymnu”. Dodał też: „Hitler i Stalin nie mogli ich [Świadków] ścierpieć, toteż obchodzili się z nimi haniebnie. Wielu innych dyktatorów, domagających się konformizmu, usiłowało ich zdławić, ale im się to nie udało”.
Powszechnie wiadomo, iż pewne ugrupowania religijne popierają wystąpienia zbrojne przeciw władzy, której nie akceptują. Ale Świadkowie Jehowy nigdzie na świecie nie angażują się w działalność wywrotową. Odmawiają pozdrawiania symboli narodowych nie dlatego, że są nielojalni i popierają jakiś inny rząd ludzki. Takie samo stanowisko zajmują w każdym kraju, w którym żyją. Nie jest to przejaw braku szacunku. Świadkowie nie gwiżdżą ani nie krzyczą, by przerwać ceremonie patriotyczne, nie opluwają flagi, nie depczą po niej ani jej nie palą. Nie są wrogami rządu. Ich postawę kształtują słowa samego Jezusa Chrystusa, zanotowane w Ewangelii według Mateusza 4:10: „Jehowę, twego Boga, masz czcić i tylko dla niego masz pełnić świętą służbę”.
Zajmując takie stanowisko, Świadkowie Jehowy przypominają pierwszych chrześcijan w czasach imperium rzymskiego.
Postawa Świadków Jehowy w Polsce jest mi szczególnie bliska.
     Szczególnie dużego rozgłosu nabrały wydarzenia które rozegrały się w Chojnicach. Miejscowa prokuratura oskarżyła mieszkającego tam Świadka Jehowy Śmieszkę, o dopuszczenie się „bluźnierstwa” za pomocą druków. W roku 1933 odbyła się rozprawa sądowa, której przysłuchiwało się mnóstwo ludzi. W charakterze eksperta katolickiego wystąpił ksiądz Janke, doktor filozofii oraz wykładowca religii w miejscowym gimnazjum. Biegłym z ramienia Towarzystwa był   Scheider. Przedyskutowano takie zagadnienia, jak nieśmiertelność duszy, wieczne męki i czyściec. Pan Janke uznał się za całkowicie pokonanego, podszedł do naszego brata, uścisnął mu rękę i powiedział, że już nigdy w życiu nie podjąłby się wystąpienia w takiej sprawie.
Do atakowania Świadków Jehowy przyłączyła się krakowska gazeta Ilustrowany Kurier Codzienny. Napisano tam bezpodstawnie, iż są to zakonspirowani komuniści, którzy śpiewają pieśni bolszewickie, są szkoleni na terenie Związku Radzieckiego i stamtąd opłacani. Nie było innego wyjścia, jak zaskarżyć gazetę do sądu. Redaktor odpowiedzialny został ukarany.
Mieczysław Skrudlik, jezuita, opublikował kilka broszur o podobnej treści. Pozwany przez braci do sądu, trzykrotnie wnosił o odroczenie terminu rozprawy ze względu na stan zdrowia, a następnie po kilku zmianach miejsca zamieszkania stał się nieuchwytny.
Kler i jego poplecznicy nie ograniczali się jedynie do napaści słownych. Świadkowie Jehowy w trakcie pracy od domu do domu spotykali się z bezpośrednim stosowaniem przemocy. Przeciwnicy przy użyciu pięści, nóg, kamieni oraz pałek niszczyli literaturę biblijną, pozostawiając jej posiadaczy pobitych do krwi lub utraty przytomności. Zatrzymywano kolumny wyjeżdżających do głoszenia na odległych terenach, rozbijano rowery i motocykle; oprócz pobicia zdarzały się też wypadki pławienia w wodzie.
        Chcąc powstrzymać działalność Świadków, duchowieństwo katolickie stale wywierało nacisk na władze. Zarzuty się powtarzały: sianie propagandy komunistycznej, handel domokrążny bez licencji, naruszanie spokoju niedzielnego, bluźnierstwo przeciw Kościołowi i jego naukom. W roku 1933 zdarzyło się około 100 wypadków zatrzymania Świadków Jehowy przez policję, a dwa lata później już przeszło 3000. Oprócz tego zanotowano 41 wypadków ciężkiego pobicia przez sfanatyzowany tłum. Kiedy się okazywało, że zarzuty oparte na jakimś zarządzeniu są nieuzasadnione, duchowni nie ustawali w powoływaniu się na następne. Większość spraw nawet nie trafiała do sądów, gdyż umarzano je z braku podstaw; inne kończyły się uniewinnieniem.
Nie zawsze aresztowani  Świadkowie Jehowy mogli sobie pozwolić na wynajęcie adwokata. Niezbędnych rad udzielało im jednak biuro Towarzystwa. Wysyłano stamtąd setki pism informujących o odwołaniach, odpisów korzystnych opinii biegłych i wyroków precedensowych. Przed sądami oskarżeni Świadkowie Jehowy zgodnie z otrzymanymi wskazówkami najczęściej kładli nacisk na dobrą nowinę o Królestwie Bożym, nie wdając się w szczegółowe rozważania natury legislacyjnej. Było też kilku prawników gotowych w poważniejszych sprawach wystąpić w obronie Świadków Jehowy.
Dla przeciwdziałania oskarżeniom o handel domokrążny Towarzystwo wydało legitymacje upoważniające do pracy ewangelizacyjnej na podstawie przepisów o wolności sumienia i wyznania. Wprowadzenie obowiązkowej nauki religii w szkołach publicznych spowodowało, że dzieciom Świadków Jehowy, które tej nauki nie pobierały, w wielu miejscach uniemożliwiono otrzymanie promocji do następnej klasy. Biuro Towarzystwa zaczęło więc wystawiać specjalne zaświadczenia; stwierdzano w nich, że dziecko pobiera naukę religii we własnej społeczności wyznaniowej, osiągając takie a takie wyniki. W związku z tym w wielu zborach uruchomiono wtedy tak zwane „szkółki niedzielne”, które działały przez kilka lat. Po usilnych staraniach ze strony braci udało się uzyskać w Ministerstwie Oświaty i Wyznań Religijnych wydanie rozporządzenia zobowiązującego władze szkolne do honorowania wymienionych zaświadczeń. Po wpisaniu podanej oceny do świadectwa szkolnego dziecko mogło przejść do następnej klasy.
Niektórzy urzędnicy państwowi wyraźnie dostrzegali, że podłożem oskarżeń wytaczanych przeciwko Świadkom Jehowy jest nietolerancja religijna. Na przykład prokurator Sądu Apelacyjnego w Toruniu sam zażądał uniewinnienia Świadka Jehowy oskarżonego o bluźnierstwo, przy czym wyjaśnił, że Świadkowie Jehowy zajmują postawę wzorowaną na pierwszych chrześcijanach. W innym wypadku prokurator w Poznaniu nie chciał wnieść oskarżenia za wypowiedź przypisującą duchowieństwu przynależność do „organizacji Szatana” (por. Jana 8:44). Nawiązał też do sytuacji na dworze papieskim za Aleksandra VI, który zasłynął z szerzenia ducha skandalicznej niemoralności. Przeciwstawił temu nienaganne postępowanie Świadków Jehowy oraz ich gorliwość w służbie dla Boga.
Kler podejmował ustawiczne wysiłki zmierzające do odcięcia dopływu literatury, której Świadkowie Jehowy używali w swej działalności. Gdzie tylko się udawało, zręcznie manewrowali urzędnikami państwowymi dla osiągnięcia swoich celów. Na przykład w roku 1930 przekonali ministra spraw wewnętrznych, by cofnął debit pocztowy wydany na czasopismo Złoty Wiek, które nieustraszenie demaskowało obłudę religijną. Jednakże parę tygodni później musiał on zrezygnować ze stanowiska, a jego następca ponownie zezwolił na sprowadzanie Złotego Wieku i rozsyłanie go pocztą.
W końcu przeciwnikom Świadków udało się całkowicie uniemożliwić przysyłanie Złotego Wieku, drukowanego w Szwajcarii. W roku 1933 Świadkowie Jehowy zaczęli go więc wydawać w Łodzi. Kiedy duchowni doprowadzali do tego, że właściciel drukarni uchylał się od dalszej współpracy ze Świadkami Jehowy, ci znajdowali innego, chętnego. Powtórzyło się to kilkakrotnie. Wreszcie po licznych konfiskatach zarządzonych przez urząd cenzury zakazano publikowania tego czasopisma. Świadkowie Jehowy wnieśli apelację i dalej je wydawali do czasu, gdy nieodwołalnie tego im zabroniono, a brata Augustyna Raczka, redaktora odpowiedzialnego, skazano na rok więzienia.
Mogło się wydawać, że przeciwnicy dopięli swego. Świadkowie  jednak nie dali za wygraną. Ostatni numer Złotego Wieku nosił datę 1 września 1936 roku, a już 1 października tego samego roku zaczęło się w to miejsce ukazywać w Warszawie inne pismo: Nowy Dzień. W dalszym ciągu publikowano w nim artykuły demaskujące zepsucie i obłudę religijną, a zarazem uwypuklające prawdę z Biblii. Drukowano je aż do samego wybuchu drugiej wojny światowej.
W roku 1937 minister spraw wewnętrznych obłożył zakazem Strażnicę, którą Świadkowie Jehowy posługiwali się łącznie z Biblią na swoich zebraniach zborowych. Strażnica nie zawierała żadnej treści wywrotowej, niemniej duchowieństwo nie życzyło sobie jej obiegu na terenie, który uznawało za strefę swoich wpływów. Z kolei Świadkowie Jehowy, zdecydowani „bardziej słuchać Boga niż ludzi”, zaczęli powielać ją we własnym zakresie (Dzieje 5:29).
W tym czasie łódzki biskup Jasiński przy poparciu Akcji Katolickiej zorganizował „Instytut do walki z mniejszościami religijnymi”, który planowo obsadzał swymi ludźmi ważniejsze stanowiska w urzędach. Jednym z jego celów było konfiskowanie wszelkiej literatury Towarzystwa. Pomimo dużego ryzyka Świadkowie wydali jeszcze dwie nowe broszury. Posypały się kary ze strony władz. Któż jednak się za tym krył? Z braku podstaw do oskarżenia o łamanie praw świeckich powoływano się na katolickie prawo kanoniczne. Trudno o lepszy dowód, że cała kampania odbywała się pod dyktando hierarchii kościelnej.
Bilans roku 1937 przedstawiał się następująco: 75 urządzonych przez Akcję Katolicką napadów na braci, w tym dwa morderstwa; 263 rozprawy sądowe, z których 99 zakończyło się uniewinnieniem, 71 — wyrokiem skazującym, a reszta została odroczona. Na 129 konfiskat literatury w 99 wypadkach wywalczono jej zwrot. W Roczniku na rok 1938 trafnie napisano: „Cały lud Pański w tym kraju jest zdecydowany kontynuować dzieło świadczenia bez względu na to, czy się to komuś podoba, czy nie, pomny na słowa (...), że ‚trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi’”. Na terenach zachodnich niemieckie gestapo aresztowało każdego, kogo rozpoznano jako Świadka Jehowy. Totalitarny system hitlerowski rozprawiał się okrutnie ze wszystkimi, którzy nie byli mu całkowicie ulegli, toteż Świadków Jehowy, opowiadających się za Królestwem Bożym, uznawano za wrogów. Wystarczyło mieć w domu pojedynczy egzemplarz Strażnicy albo znaleźć się na fotografii razem ze Świadkiem Jehowy, żeby być uznanym za przestępcę. Z aresztowanych próbowano brutalnie wymusić podanie adresów i nazwisk innych braci lub sióstr. Kto nie chciał być zdrajcą albo nie podpisał oświadczenia o wyrzeczeniu się wiary, był wtrącany do obozu koncentracyjnego. Tylko nieliczni się załamali i poszli na kompromis. Nawet sami oprawcy byli zdumieni lojalnością tych sług Jehowy. Pod sam koniec wojny bracia stanęli wobec nowego wyzwania. W związku ze zbliżaniem się frontu wschodniego zapędzano ludność do kopania rowów przeciwczołgowych. Świadkowie Jehowy, powołując się na swoją chrześcijańską neutralność, sumiennie odmawiali udziału w tym przedsięwzięciu, mimo że grożono im śmiercią. Kilkadziesiąt osób, nieraz młodych w prawdzie, rzeczywiście rozstrzelano na oczach licznie zgromadzonych mieszkańców. Ale i to posłużyło za świadectwo, gdyż dzięki temu ludzie postronni mogli sobie uświadomić, jak silną wiarę mają Świadkowie Jehowy, skoro wolą raczej umrzeć niż odstąpić od swego Boga.
Wreszcie skończyły się lata okupacji. Społeczność Świadków Jehowy w Polsce zwycięsko przetrwała ciężkie próby. Liczniejsza niż przed wojną.

Społeczność Świadków Jehowy się rozrastała, a oni sami koncentrowali swoje wysiłki na pomaganiu ludziom w odnoszeniu pożytku z Biblii. Po zakończeniu II Wojny Światowej w Polsce zapanował ustrój socjalistyczny, nie zniknęli przeciwnicy ich działalności. W roku 1946 z różnych stron kraju zaczęły do Biura Oddziału Towarzystwa Strażnica  napływać informacje o brutalnych aktach przemocy, których się dopuszczano na Świadkach Jehowy. Wyjątkowo bezwzględnymi wrogami okazały się oddziały formacji partyzanckiej Narodowe Siły Zbrojne. Działalność ich była wymierzona nie tylko przeciw władzom komunistycznym, lecz z inspiracji kleru katolickiego — także przeciwko Świadkom Jehowy. Na przykład w dniu 1 marca 15-letnia Henryka Żur z okolic Chełma wybrała się z głosicielem z miejscowego zboru do pobliskiej miejscowości, żeby odwiedzić zainteresowanych. Były to jej ostatnie odwiedziny. Oboje wpadli w ręce członków NSZ, którzy owego dnia kwaterowali w tej wiosce. Głosiciel, choć dotkliwie pobity, uszedł z życiem. Dziewczynę przez kilka godzin straszliwie torturowano. „W duchu możesz sobie myśleć, co chcesz, tylko przeżegnaj się po katolicku, bo inaczej czeka cię kula” — doradzał jeden z dręczycieli. W końcu wywleczono ją do pobliskiego lasu i zastrzelono. Nie udało się złamać jej prawości. Niecałe trzy tygodnie później, wieczorem 18 marca, trzydziestoosobowa grupa wdarła się do domu Jana Ziemcowa, mieszkającego na wschodzie kraju. Napastnicy próbowali najpierw zmusić całą rodzinę do wyspowiadania się u miejscowego księdza katolickiego i przyniesienia od niego stosownego zaświadczenia. Kiedy przedstawiano im prawdę biblijną, wpadli we wściekłość. Zaczęli bez litości tłuc  Ziemcowa pałkami, a w przerwach kazali ucałować krzyż. Bili do utraty przytomności, aby wymusić przyrzeczenie, że odrzuci Biblię i powróci do praktykowania religii katolickiej. Nieprzytomnego polewali zimną wodą, aż go zatłukli na śmierć. Po dokonaniu tego morderstwa najspokojniej w świecie zjedli kolację, a później pobili do nieprzytomności resztę rodziny.
Dnia 12 czerwca doszło do kolejnego zabójstwa. Aleksander Kulesza, zamieszkały na Podlasiu, poszedł zaopiekować się innym Świadkiem Jehowy Kądzielą i jego rodziną, których zaatakowano poprzedniej nocy. Widok był przerażający: trudno było nawet rozpoznać pobite przez bandę osoby! Po udzieleniu pomocy  Kulesza z rodziną wrócił do domu. Nie wiedzieli jeszcze, że zostali wytypowani na kolejne ofiary.
Wieczorem banda otoczyła ich dom i przez 6 godzin oprawcy nasłani przez miejscowego proboszcza znęcali się nad tą rodziną. Tak bezwzględnie usiłowali wymusić na Aleksandrze Kuleszy zgodę na powrót do Kościoła katolickiego, że i jego zatłukli na śmierć. Jego syn Jerzy, którego przy tej okazji również strasznie pobito, dwa lata później podjął służbę pełnoczasową i trwał aż do końca .
Kiedy w roku 1947 zliczono akty przemocy, których dopuszczono się na Świadkach Jehowy w celu nawrócenia ich na katolicyzm, okazało się, że ucierpiało z tego powodu około 4000 osób, a 60 z nich zamordowano. Narodowe Siły Zbrojne dokonały około 800 napadów na domy Świadków Jehowy . Zgodnie z prawdą można więc o nich powiedzieć, podobnie jak o świadkach na rzecz Jehowy z czasów starożytnych: „Świat nie był ich wart” (Hebr. 11:38, BT).
        Duchowni wpajali swym wiernym fanatyczną nietolerancję wobec wszystkiego, co niekatolickie. Będąc przedstawicielami religii dominującej w Polsce, często kłamstwami podburzali tłumy młodzieży szkolnej i dorosłych, aby sprowokować akty przemocy.
Podczas zgromadzenia okręgowego, które latem 1948 roku odbyło się w Lublinie, księża ogłosili w tym mieście, że Świadkowie Jehowy z całej Polski przybyli z zamiarem zniszczenia tam świątyń katolickich; wezwano zatem wiernych do obrony kościołów i miasta. Ciżba podburzonych fanatyków religijnych natarła na uczestników kongresu. Bezpieczeństwa ich bronili uzbrojeni milicjanci, którzy pakowali co agresywniejszych prowodyrów na ciężarówki, wywozili do 30 kilometrów za miasto, z dala od uczęszczanych szlaków komunikacyjnych, i puszczali wolno.
Nieco inna sytuacja miała miejsce 5 września 1948 roku podczas zgromadzenia obwodowego Świadków Jehowy w Piotrkowie Trybunalskim, położonym w odległości około 120 kilometrów od Warszawy. Byli na nim obecni obaj misjonarze, bracia Behunick i Muhaluk. Przed godziną 17 w pobliżu zaczął się zbierać wrogo nastrojony tłum, który czekał na koniec programu, żeby dostać w swoje ręce „biskupów”, jak nazywano tych Świadków Jehowy. Wychodzących z sali zaatakował kilkusetosobowy motłoch. Szereg osób, w tym obu misjonarzy, pobito do utraty przytomności. Poszkodowani zostali odwiezieni do Szpitala św. Trójcy, gdzie jedynie ich opatrzono, ale nie przyjęto na leczenie. Na taką decyzję personelu miały wpływ pracujące tam zakonnice.
Początkowo prasa nie wspomniała nic o tym wydarzeniu. Niemniej wkrótce sprawa nabrała rozgłosu, bowiem opis całego zajścia otrzymała Ambasada Amerykańska w Warszawie i środki przekazu w USA zaczęły informować o tej akcji motłochu.
Niespełna trzy tygodnie później wydarzyło się w tym rejonie coś, co przypominało drugi akt „krwawego średniowiecznego września”, jak nazwano te wydarzenia na łamach pewnego czasopisma, i co zbulwersowało opinię publiczną. W okolice Piotrkowa Trybunalskiego przyjechała grupa studentów wyższych uczelni, żeby na polecenie Ministerstwa Kultury i Sztuki zinwentaryzować zabytki architektury, rzeźby i malarstwa. Ministerstwo uzyskało od władz kościelnych zgodę na tę akcję i studenci rozpoczęli prace w jednym z miejscowych kościołów.
Natomiast w pobliskim miasteczku Kamieńsku nadgorliwa gospodyni księdza, wpadłszy do kościoła, obrzuciła przybyszy wyzwiskami, a później puściła w obieg plotkę, że to nie są studenci, tylko Świadkowie Jehowy, którzy łamią krzyże, profanują kościoły i bezczeszczą groby. Wprawdzie nikt z tych studentów nie był Świadkiem Jehowy, ale ksiądz kazał im natychmiast opuścić kościół. Wiadomość o nich lotem błyskawicy obiegła okoliczne miejscowości. Nie pomogły wyjaśnienia. Rozwścieczony tłum, uzbrojony w kije, widły i kamienie, brutalnie pobił młodzież. Sześć osób znalazło się w szpitalu.
Tym razem władze zareagowały zdecydowanie. Prowodyrów zajścia, między innymi proboszcza i gospodynię, aresztowano i skazano na długoletnie więzienie. To przyhamowało nieco zapędy duchownych, którzy lubili się posłużyć sfanatyzowanym tłumem jako narzędziem do walki z ludem Jehowy.
W Polsce zachodziły radykalne zmiany na arenie politycznej. Kiedy nowe siły umocniły swą władzę w państwie, starały się podporządkować sobie religię.
Jak już wspomniano, w lutym 1946 roku przedstawiciel Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Łodzi usiłował nakłonić Świadków do współpracy przeciw Kościołowi katolickiemu, ale spotkał się z odmową. Kiedy po czterech miesiącach w Biurze ponownie zjawił się funkcjonariusz tajnej policji, również tym razem domagał się od braci pójścia na kompromis, za co obiecał udostępnianie im najlepszych sal na zebrania. Ostrzegł jednak, że w razie odrzucenia jego propozycji muszą się liczyć z przykrymi następstwami. „Nikt nie zdoła nas powstrzymać” — zagroził na odchodnym.
Później zaczęto cofać zezwolenia na urządzanie zgromadzeń, a tu i ówdzie milicja próbowała rozpędzać ich uczestników. Na przykład w maju 1949 roku kazano przerwać program zgromadzenia obwodowego odbywającego się w okolicy Chełma. Odmowa doprowadziła do aresztowania osób odpowiedzialnych za przeprowadzenie programu zgromadzenia.
Dnia 21 kwietnia 1950 roku w nocy kilkudziesięcioosobowa grupa funkcjonariuszy UB wtargnęła przez okno do Biura Oddziału w Łodzi. Postawiono zarzut, że pracownicy Betel są szpiegami na rzecz USA i „usiłują zmienić przemocą ustrój Polski Ludowej”. Gorączkowo szukano czegokolwiek, co mogłoby ten zarzut potwierdzić. Nic takiego nie znaleziono, skonfiskowano jednak dokumenty dotyczące działalności wyznaniowej. Nazajutrz aresztowano członków zarządu Towarzystwa.

Wieczorem 21 czerwca ponownie wtargnięto do Betel i tym razem aresztowano prawie wszystkich. Tej samej nocy na terenie całego kraju dokonano setek rewizji w domach Świadków Jehowy i wielu z nich aresztowano. Wrogowie Królestwa Bożego chcieli rozbić organizację i zmusić lud Jehowy do milczenia.
Dopiero po tym wszystkim, 2 lipca 1950 roku, ogłoszono w prasie decyzję Urzędu do Spraw Wyznań odmawiającą rejestracji Zrzeszenia Świadków Jehowy w Polsce i arbitralnie orzekającą o jego rozwiązaniu oraz przejęciu majątku przez państwo.

Okres aresztowania i śledztwa stał się dla wielu Świadków Jehowy pasmem tortur i cierpień. Przesłuchujący usiłowali wymusić na nich przyznanie się do nie popełnionych przestępstw, zwłaszcza do działalności na rzecz obcego wywiadu. Podejmowane też były próby nakłonienia braci, by zostali informatorami UB. Według nie opublikowanych statystyk urzędowych represje dotknęły wtedy 90 procent „członków sekty”, jak ich nazwano w tym dokumencie. Świadka Jehowy  W. Scheidera przesłuchiwano bez przerwy przez osiem dni i nocy. Oficerowie śledczy bestialskim biciem usiłowali wymusić potwierdzenie zarzucanych mu czynów. Kiedy tracił przytomność, polewano go zimną wodą, dopóki nie odzyskał świadomości. Morzono go głodem i nie dawano nic do picia. Kiedyś musiał jednym ciągiem klęczeć przez 72 godziny. Po przewiezieniu z Łodzi do Warszawy wtrącono go najpierw nagiego do ciasnego lochu, w którym nie można było ani usiąść, ani się położyć, ani stanąć prosto. Trzymano go tam 24 dni. Aby go jeszcze bardziej pognębić, aresztowano żonę i córkę, i znęcano się również nad nimi. Nic jednak nie zdołało złamać jego prawości.
Podobnie potraktowano Haralda Abta, sekretarza oddziału. Po aresztowaniu przesłuchiwano go bez przerwy przez 6 dni, bijąc po głowie i uderzając pięścią w żołądek. Mówiono mu: „Chociaż jako antyhitlerowiec przesiedziałeś 5 lat w obozie, my i tak zrobimy z ciebie gestapowca”.
Edwarda Kwiatosza brutalnie pobito i trzymano przez trzy dni o głodzie. Bezwzględni funkcjonariusze śledczy grozili mu powieszeniem. Przez dwa tygodnie nie pozwalano mu spać. Bito go gumowymi pałkami w pięty. Połamano mu żebra i nos, miał wklęśniętą czaszkę i pękniętą błonę bębenkową. Naliczył 32 dni takiego maltretowania. Nie dał się jednak zastraszyć i zmusić do podpisania zeznań, w których fałszywie oskarżano braci, czym mógłby sobie ulżyć w cierpieniach (por. Joba 2:4).
W podobny sposób znęcano się nad innymi braćmi. Niektórym podczas śledztwa kazano siedzieć na taborecie z kołkiem pośrodku. Nazywano to „rzymskimi torturami”. Cierpieli jedynie dlatego, że byli Świadkami Jehowy lub że nie podpisywali kłamliwych protokołów bądź nie chcieli wydać współwyznawców.
Pewną liczbę Świadków Jehowy wtrącono do więzienia w Zawierciu za niepodpisanie w roku 1950 „sztokholmskiego apelu pokoju” o wyraźnym charakterze politycznym. Najpierw znalazł się tam Władysław Drabek z Poręby. Zamknięto go w ciemnej piwnicy wypełnionej wodą po kolana. W kącie leżał stos drewna, na którym można było trochę posiedzieć z podkurczonymi nogami. Po dwóch dniach cela zapełniła się innymi Świadkami Jehowy, którzy również nie podpisali apelu. Od czasu do czasu strażnicy podawali kubły, żeby aresztowani mogli załatwić swoje potrzeby. Kto nie zdążył na czas, drugi raz już kubła nie dostał. Nic więc dziwnego, że po kilku dniach woda obrzydliwie cuchnęła.
Można by tak bez końca wyliczać przykłady dręczenia Świadków Jehowy po masowych aresztowaniach w roku 1950. Prawość sług Bożych w Polsce była w tym okresie wystawiana na dotkliwe próby. Niektórzy to nieludzkie traktowanie przypłacili życiem ale byli wierni aż do śmierci. W maju 1952 roku w Szczecinie aresztowano nadzorcę podróżującego, Alojzego Prostaka z Krakowa. Po dwóch latach pobytu w warszawskim i łódzkim areszcie był tak obity i wycieńczony, że wreszcie umieszczono go w szpitalu. Żona za namową adwokata wystąpiła z prośbą o zwolnienie go; rzeczywiście w roku 1954 został wypuszczony, lecz zmarł tydzień później. W jego pogrzebie wzięło udział około 2000 osób. Niemałą odwagę wykazał brat, który nad grobem wygłosił przemówienie dobitnie potępiające sadystyczne metody śledztwa stosowane przez UB; potem z obawy przed aresztowaniem musiał się przez jakiś czas ukrywać.
Do końca roku 1956 zebrano z terenu całego kraju informacje o 16 braciach, którzy zmarli w następstwie tortur lub wskutek odmówienia im pomocy lekarskiej. Potem wyszły jeszcze na jaw dalsze wypadki. Pogrążonym w smutku rodzinom przysyłano zwłoki najczęściej w zamkniętych trumnach, których nie pozwolono otworzyć. Niekiedy dopiero po wielu miesiącach rodziny dowiadywały się o śmierci najbliższych.

Osoby, które przeżyły to nieludzkie maltretowanie, opowiedziały później o sposobach, jakimi usiłowano wydobyć z nich zeznania obciążające członków zarządu. Za pomocą tortur udało się oprawcom wymusić coś takiego na dwóch braciach. Oprócz tego UB sfabrykowało własny „materiał dowodowy”.
Na tej podstawie w dniach od 16 do 22 marca 1951 roku odbywała się w Warszawie rozprawa, na którą nie wpuszczono publiczności.
Na ławie oskarżonych zasiadło siedmiu braci: czterech członków zarządu oraz trzech innych, których z różnych powodów uznano za ważnych w organizacji. Prokurator domagał się kary śmierci dla Świadka Jehowy Scheidera. Sąd skazał go na dożywotnie więzienie. Trzej inni członkowie zarządu otrzymali wyroki po 15 lat więzienia, zaś pozostali trzej Świadkowie — mniejsze kary. Wszystkich osadzono w jednym z najcięższych więzień.
Pod koniec roku 1952 pomimo nieustannego głosicieli Królestwa Bożego przybywało. Nie pasowało to do planów służby bezpieczeństwa, która chciała w ciągu dwóch lat całkowicie zlikwidować Świadków Jehowy w Polsce. Funkcjonariusze UB rozwścieczeni porażką postanowili zadać ostateczny, druzgocący cios. W kolejnej fali aresztowań zatrzymano czterech członków komitetu kraju oraz szereg innych aktywnych Świadków. Postanowiono przygotować pokazowy proces w Łodzi.
W ciągu miesięcy poprzedzających rozprawę jeden Świadek stracił życie, kilku doznało załamania nerwowego, a jednemu, Zygfrydowi Adachowi, postanowiono uchylić areszt tymczasowy z powodu ciężkiej choroby, na którą zapadł w warunkach więziennych. Na pięciodniowym procesie, który rozpoczął się 10 marca 1955 roku po dwóch latach przygotowań, wydano najsurowsze po procesie warszawskim wyroki — trzech członków komitetu krajowego: Jan Lorek, Tadeusz Chodara i Władysław Szklarzewicz, zostało skazanych na 12 lat więzienia.
W roku 1956 zaczął się zmieniać urzędowy stosunek do Świadków Jehowy. Wiosną tego roku zwolniono aresztowanego nadzorcę okręgu krakowskiego, aby przekazał informację, że władze gotowe są pertraktować ze Świadkami. Po dokładnym rozważeniu sprawy wyznaczono trzech braci, którzy się zgłosili do Urzędu do Spraw Wyznań.
Tam oświadczyli stanowczo, że przyszli jedynie w celu zasięgnięcia informacji, natomiast do prowadzenia rozmów upoważnieni są wyłącznie uwięzieni członkowie zarządu. Przedstawiciele Urzędu stali na stanowisku, że nie będą rozmawiać z ludźmi skazanymi wyrokiem sądowym. Niebawem odbyła się druga rozmowa, która miała podobny przebieg. Niebawem wypuszczono dziesiątki Świadków Jehowy, wielu pozbawionych wolności od roku 1950. Bramy więzienia otwarły się też przed trzema członkami zarządu oraz później skazanymi członkami komitetu kraju. Na koniec w sierpniu 1956 roku zwolniono też   Scheidera. Chodziło nie tylko o zmiany polityczne. Do formalnego uchylenia zarzutów przeciw członkom zarządu przyczyniło się także odwołanie fałszywych zeznań. Ale i na tym jeszcze nie koniec. Władze dostrzegały, że zwiększa się liczba Świadków Jehowy, i to w szybkim tempie. Po trzech latach było już 37 411 głosicieli Królestwa, co stanowiło 87 procent wzrostu! Później, w roku 1972, pewien dobrze poinformowany funkcjonariusz przyznał: „Daje się zauważyć, że nagłaśnianie rozpraw sądowych Świadków Jehowy oraz ich propagandy wcale nie osłabiło organizacji, a wywołało wręcz odwrotny skutek”. Lojalność wobec Jehowy odniosła zwycięstwo!
Konstytucja w zasadzie gwarantowała wolność praktykowania religii w Polsce. W związku z tym Świadkowie Jehowy konsekwentnie stali na stanowisku, że głoszenie od drzwi do drzwi jest ich sposobem oddawania czci Bogu, i wobec tego wyruszali do służby. Ciągle jednak zdarzały się wypadki aresztowania głosicieli — jak to określano — za „branie udziału w związku, którego istnienie, ustrój lub cel ma pozostać tajemnicą wobec władzy państwowej”. Zaczął się nowy etap walki prawnej — o swobodę głoszenia przekonań religijnych.
Świadkowie Jehowy cierpliwie i wielokrotnie wyjaśniali swoje stanowisko na rozprawach sądowych bądź też w pismach kierowanych do władz przez nich samych  lub przez prawników występujących w ich obronie. Ostatecznie w maju 1963 roku w uchwale kolegium siedmiu sędziów Sądu Najwyższego znalazło się następujące stwierdzenie: „Rozwiązanie związku wyznaniowego pociąga za sobą oczywiście zakaz wszelkiej działalności organizacyjnej, nie ma natomiast wpływu na indywidualne, prywatne wyznawanie kultu, gdyż to nie jest karalne”.  Tłumaczyli odtąd, że indywidualnego głoszenia od domu do domu nie wolno traktować jako czynności nielegalnej. Ponieważ stosowane przez władze metody bezpośredniego ataku zawiodły, podjęto próby rozbicia jedności Świadków Jehowy od wewnątrz. Wrogowie zaczęli wydawać fałszywą Strażnicę, w której zamieszczano informacje szkalujące lojalnych sług Jehowy. Jakiś niezidentyfikowany „komitet dwunastu” rozsyłał pisma (używając adresów z kartotek służby bezpieczeństwa), w których złośliwie oskarżał znanych Świadków.
        W roku 1972 prześladowcy spodziewali się otrzymać do rąk nową broń. Pewien oficer służby bezpieczeństwa od szeregu lat zbierał materiały szkalujące Świadków Jehowy i właśnie zamierzał na ich podstawie uzyskać tytuł doktora nauk humanistycznych. Rozprawa jego, zatytułowana „Treści i formy propagandy stosowanej przez sektę świadków Jehowy w PRL”, miała stać się dla przedstawicieli prawa podręcznikiem ułatwiającym zwalczanie tego wyznania.
Przed nadaniem mu stopnia doktora musiał oczywiście obronić swoją rozprawę w publicznej dyskusji. Na ogół jest to zwykła formalność. Kiedy jednak Świadkowie dowiedzieli się o dacie i miejscu owej doktoryzacji, po gorącej modlitwie postanowili mimo bardzo krótkiego czasu na przygotowania skorzystać z okazji i wystąpić w obronie imienia Jehowy oraz Jego ludu.
Toteż dnia 31 maja 1972 roku, gdy Henryk Skibiński przedstawiał swe jadowite tezy w gmachu uniwersytetu w Toruniu, wśród publiczności przysłuchiwali się temu Świadkowie Jehowy. Magister Skibiński twierdził, jakoby to byli wrogowie państwa i jego sojuszników, szpiedzy pracujący na rzecz nieprzyjaznego mocarstwa, ludzie przeciwni nauce, transfuzji krwi, krytykujący ewolucję i tak dalej. Mimo wszystko poczuł się zmuszonym wspomnieć, że mają opinię obowiązkowych i uczciwych obywateli. Głos zabierali także promotor oraz profesorowie recenzenci. Następnie zaproszono do dyskusji publiczność.
Świadek Jehowy Jan Waldemar Rynkiewicz wyzyskał tę sposobność, by w obszernym wystąpieniu całkowicie odeprzeć zarzut co do wrogości wobec państwa, jak również co do szpiegostwa. Wykazał szereg nieścisłości w pracy doktorskiej pana Skibińskiego oraz stronniczość jego argumentacji. (Całkowicie pominął on na przykład fakt, iż sądy odstąpiły już od zarzutu szpiegostwa i zrehabilitowały wielu Świadków). Ponadto brat Rynkiewicz zwrócił szczególną uwagę na wkład Świadków Jehowy w rozwój chirurgii obywającej się bez przetaczania krwi, co pan Skibiński również przemilczał. Komisja przyjęła dokumenty przedłożone przez  Rynkiewicza. Z kolei inni Świadkowie Zygmunt Sawicki i Józef Rajchel, także siedzący wśród słuchaczy, śmiało przedstawili biblijny pogląd na stosunek chrześcijan do polityki i konfliktów światowych. Cała publiczność bacznie śledziła te wystąpienia. Pan Skibiński w swojej replice zupełnie stracił panowanie nad sobą i przewodniczący był zmuszony odebrać mu głos. Nie otrzymał tego dnia promocji, na co daremnie czekali z kwiatami jego krewni i znajomi.
Historia dostarcza wiele przykładów niezłomnej postawy Świadków Jehowy wobec prześladowań
. Niezliczone próby umocniły ich wiarę i pogłębiły zaufanie do Stwórcy (Jak. 1:2-4).
Nie w duchu wyniosłych przechwałek, lecz z pokorną wdzięcznością za płynącą z miłości troskę Boga, Świadkowie Jehowy w Polsce potwierdzają więc prawdziwość Jego obietnicy: „Żadna broń, jaką by sporządzono przeciw tobie, nie odniesie skutku” (Izaj. 54:17, NW).

W dniu 6 listopada 1996 roku, miało miejsce niezwykłe wydarzenie .  W jednym z berlińskich hoteli odbyła się przed południem konferencja prasowa. Dziennikarze obejrzeli fragmenty filmu i wysłuchali opinii uczonych o roli tego nowego materiału dokumentalnego w przybliżeniu ludziom mało znanej, ale jakże ważnej karty historii ludzkości.. Doktor Detlef Garbe, dyrektor muzeum obozu koncentracyjnego w Neuengamme, wyjaśnił: „Nikomu z nas — czy jest Świadkiem Jehowy, czy nie — nie wolno zapomnieć dziejów więźniów z fioletowym trójkątem [symbolem noszonym przez więzionych Świadków]. Był to promyk światła w mrocznej epoce”.
Na konferencję przybyło kilku Świadków będących bohaterami filmu Niezłomni i opowiedziało swe przeżycia. Czy żywili żal za doznane cierpienia? Ich spokojne i promienne twarze wskazywały, że nie.
Po sesji pytań i odpowiedzi zaproszono dziennikarzy na premierową prezentację filmu Niezłomni w muzeum obozu w Ravensbrück, leżącym około 65 kilometrów od Berlina. Niemal wszyscy skorzystali z zaproszenia.
Szare niebo i gęsta mżawka nie stłumiły w tym chłodnym jesiennym dniu atmosfery podniecenia, jaka zapanowała w świeżo odnowionej sali niedaleko muzeum obozu Ravensbrück. Profesor Jürgen Dittberner, kierujący w tym okresie fundacją na rzecz muzeów w Ravensbrück, Sachsenhausen i Brandenburgu, oświadczył: „Osobista odwaga Świadków Jehowy w czasach narodowego socjalizmu zasługuje na szacunek. (...) Ze czcią zachowujemy pamięć o ludziach, którzy musieli cierpieć, a nawet ponieść śmierć za to, że nie wyparli się swej wiary”.
Odczytano depeszę Angeliki Peter, sprawującej funkcję ministra do spraw edukacji, młodzieży i sportu Brandenburgii: „To ważne i słuszne, by pamiętać dziś o przykładnej, nieugiętej postawie Świadków Jehowy”. A dr Sigrid Jacobeit, dyrektor muzeum obozu w Ravensbrück, oznajmiła: „Z niecierpliwością i radością oczekuję tej premiery. Uważam, że to szczególny dzień dla nas wszystkich”.
Wreszcie światła przygasły i rozpoczął się film. Zarówno byli więźniowie, którzy przyjechali z ośmiu krajów, jak i pozostali widzowie przez 78 minut przeżywali na nowo tragedię i tryumf, towarzyszące tamtemu bolesnemu rozdziałowi historii Niemiec. Wielu nie potrafiło powstrzymać łez, słysząc opowieści tych zwyczajnych ludzi o nadzwyczajnych czynach podyktowanych miłością i wiarą przejawianą w jakże przerażających okolicznościach.
Kiedy ucichła burza oklasków, historyk Joachim Görlitz odczytał list pożegnalny pewnego Świadka straconego w Brandenburgu. Znalazł go zaledwie dwa tygodnie wcześniej, podczas prac badawczych w muzeum i archiwum brandenburskim, którego jest dyrektorem. Głos łamał mu się ze wzruszenia, gdy czytał słowa tego wiernego chrześcijanina, zachęcające współwyznawców do trwania w lojalności wobec Pana. Na zakończenie J. Görlitz powiedział: „Panie i panowie! Sądzę, że film o Świadkach Jehowy stanie się ważnym narzędziem w naszej działalności wychowawczej”.
Historyk Wulff Brebeck oświadczył, iż „film wzbogaca nas o coś nowego i istotnego: o głos tych, co przeżyli — słyszany dotąd o wiele za rzadko — oraz (...) głos tych, co zginęli”. Doktor Garbe dodał: „Są to niezapomniane przeżycia ludzi, dla których wiara w Boga i przekonanie o prawdziwości obietnic biblijnych były źródłem siły do przetrwania tamtych strasznych czasów”.
W stosownym zakończeniu programu do obecnych ponownie przemówili więzieni niegdyś Świadkowie. Nikt nie miał wątpliwości, że ci dzielni chrześcijanie wciąż odznaczają się taką samą silną wiarą, jaka wzmacniała ich w wielu próbach.
Od dnia premiery w niemieckiej prasie ukazało się ponad 340 artykułów o Świadkach Jehowy i filmie Niezłomni. Również na antenie radiowej pojawiło się na ten temat kilka ciekawych audycji, z których jedną nadała stacja ogólnokrajowa.
Od chwili wydania kasety coraz więcej nauczycieli wykorzystuje film Niezłomni jako pomoc w omawianiu takich kwestii, jak uprzedzenia, presja rówieśników czy głos sumienia.
W świecie podzielonym wskutek nienawiści i nielojalności zaznajomienie szerokich rzesz ludzi z tą historią o wierze i niezłomności jest nader potrzebne. Cierpienia tamtych wiernych chrześcijan z pewnością nie poszły na marne. W odpowiedzi na pytanie co mnie skłoniło do zostania Świadkiem Jehowy z dumą odpowiadam ,że historia Świadków Jehowy w obronie wolności religijnej i swego prawa do głoszenia o Królestwie Bożym.
Wpisz zawartość strony